25.11.2006 :: 14:48

Raz na wozie... ***

Nareszcie sobota. Nie miałam czasu nic pisać ostatnio. Ale wiele się zdarzyło w tym tygodniu. Zacznę od początku: w poniedziałek nie zdarzyło się nic, do czego powinnam wrócić. Wtorek był dniem urlopu. Z tego mianowicie względu, że czułam się fatalnie i przesiedziałam dzień w domu. Jedyną rozrywką było wyjście do lekarza... Baba stwierdziła, że mam za dużo stresu i to się odbija na moim zdrowiu... Oczywiście zapomniałam spytać o moje bolące plecy... Skleroza. Potem środa i czwartek... Niby było spoko. Schizy z Zytą na przerwach. Wczoraj natomiast działo się dość wiele. Zacznę od tego, że nasze dwie Kasie miały imieninki. Fajnie było poskładać im życzenia i pośpiewać sto lat. Niestety na wspaniałej lekcji wf-u Natalka... hmm... zrobiła sobie coś w łapkę. Biedactwo. Mam nadzieję, że szybko wróci do formy. Na razie szyna na dwa tygodnie... Ale mimo wszystko poszła ze mną do biblioteki... Dziękuję Słońce. A dziś? Cały dzień mija jakoś dziwnie. Niby miło, ale smutno... Byłam na spacerze na cmentarzu. Pogoda jest taka jaką lubię: mroźna i wietrzna. Przeszłam się i teraz jest mi lepiej. Bo znów jak na normalną sobotę przystało naszedł mnie smut... Trudno, jakoś przeżyję. Buziaki dla Natalki. Kuruj się Jagódko...